21.6.13

Chuge success in Gdańsk!

Witam po dłuższej przerwie! Z powodu sesji i problemów na uczelniach Ania i Przemek mieli mniej czasu na pomaganie mi w redagowaniu bloga, mniej też mieliśmy wspólnych przygód. Teraz jednak nie sposób nie napisać! Przeżyłem niesamowite rzeczy!

Jak już wcześniej wspominałem, kupiliśmy bilety na koncert Bon Jovi. Pierwszy w 30-letniej historii zespołu koncert w Polsce, na PGE Arenie w Gdańsku. Wiedzieliśmy, że będzie niesamowicie, ale nikt nie przypuszczał, że aż tak!

Nasza podróż zaczęła się rano w dniu koncertu - 19 czerwca, czyli przedwczoraj. Czule pożegnałem się z moimi przyjaciółmi - Psem i Haliną...



... i byliśmy już gotowi do drogi :)


Nie ma nic przyjemnego w podróżowaniu w takim upale, jaki nam cały czas towarzyszy. Co innego, kiedy warto podróżować :). Na dworcu w Gdańsku wreszcie mieliśmy szansę odsapnąć.


Najedliśmy się oczywiście w miejscowym KFC. Nie mieliśmy czasu chodzić nigdzie dalej, czekała nas bowiem specjalna kolejka SKM jadąca prosto na stadion!


Stadion sam w sobie bardzo mi się spodobał, był złoty jak ja i zapraszająco błyszczał w słońcu - bardzo przyciągał ludzi, szliśmy zwartym tłumem, mimo że do koncertu były ponad 3 godziny czasu :)


Pierwsze, co zrobiłem na miejscu - polizałem trawę, na której grał niegdyś (chyba) Christiano Ronaldo. Ania miała ochotę na nią z tej okazji narzygać.


Scena była niesamowita! Ogromny samochód, dla mnie wyglądający jak stary cadillac, według innych buick, przyciągał uwagę i chociażby dla niego warto było już przyjść na stadion :) tak naprawdę przyszliśmy wcześnie dlatego, że mieliśmy nienumerowane miejsca na płycie stadionu i musieliśmy przecież sobie znaleźć jak najlepsze! Oczywiście na murawie było już mnóstwo ludzi, ale jeszcze nie było przepychanek i kłótni, kto stał za kim :)


Szkoda, że nie wolno było wnieść na stadion swojego picia. Na miejscu było tylko jedno stoisko, tylko z coca-colą i piwem, a na zdjęciu zmieściło się około 1/3 kolejki - a to była dopiero godzina 17. Wyobraźcie sobie, ile osób czekało tuż przed 20... Zrezygnowaliśmy z picia. Z zakupu pamiątek też musieliśmy zrezygnować - nie z powodu kolejki, bo kolejki nie było. A nie było jej z powodu cen - najtańsza koszulka kosztowała 120 zł. To tyle co pedigree dla mnie na trzy miesiące! Obeszliśmy się smakiem.


Słońce cały czas grzało, chłodziliśmy się więc początkowo w skrawku cienia.


Ludzie się gromadzili... Zaczął się występ supportu, czyli zespołu IRA. 


Dobrze, że potem poprawiono nagłośnienie, bo IRA dudniła tak nieznośnie, że wpadałem w rezonans i przypomniały mi się uczelniane lekcje BHP, gdzie opowiadali, że od takiego czegoś może zatrzymać się serce albo pęknąć gałka oczna. Nic nam się na szczęście nie stało :) Nie przepadam za ich piosenkami, tak jak moi państwo, ale trzeba było zacząć się wczuwać, zresztą atmosfera była wyborna i humory bardzo nam dopisywały. Śpiewaliśmy więc wszyscy w trójkę, a pół stadionu razem z nami. 


Ludzi na trybunach przybywało z minuty na minutę... Zaczęliśmy się rozglądać za dobrymi miejscami na spędzenia całego koncertu.


Ja zająłem najlepsze miejsce :)


Niestety widoki miałem na początku takie...


Ale oto nadszedł czas!!! Na scenę wszedł zespół Bon Jovi i wspomnienie koszmarnej podróży wyparowało razem z całym zmęczeniem. Było tak, jak uczył Barney Stinson w serialu How i met your mother tworząc swoją imprezową składankę "get psyched mix": Na początku "you give love a bad name" a potem jeszcze mocniej, szybciej, więcej energii!


Po tym niesamowitym przeboju pojawiły się chyba wszystkie inne znane i oczekiwane piosenki.
Nie zawiodłem się - były wszystkie moje ulubione, na przykład "have a nice day", "bad medicine", "it's my life", "in these arms" czy "livin on a prayer".


Polscy fani oczywiście się postarali - flaga z logo zespołu i cytatem z piosenki bardzo ucieszyła zespół i spotkała się z ich żywiołową reakcją :)


Musiałem mieć zdjęcie z moim idolem. Widzicie te emocje?!



Zespół jest znany z długich, porządnych koncertów. Nie przypuszczałem jednak, że koncert potrwa aż trzy godziny! Zagrano 27 piosenek, w tym 6 na bis! Jon Bon Jovi prawie pół koncertu zagrał ubrany w bało-czerwoną koszulkę z orzełkiem - koszulkę piłkarskiej reprezentacji Polski.


Zdjęcie zrobione w rytm "have a nice day" :)


Teraz kilka oficjalnych zdjęć pochodzących z różnych serwisów - bo nie byłem wszędzie i nie z każdej perspektywy mogłem wszystko zobaczyć :)
Koncert zakończył się ogromnym sukcesem! Ponad 30 000 ludzi przez 3 godziny świetnie się bawiło, wykrzykiwało teksty piosenek i klaskało. Sam zespół potwierdził, że był to jeden z najbardziej udanych koncertów, a żywiołowość publiczności przeszła ich najśmielsze oczekiwania :) Jestem z siebie bardzo dumny - po koncercie wszyscy troje mieliśmy zdarte gardła od śpiewania - Ania i Przemek byli strasznie zachrypnięci!

fot. interia.pl
fot.onet

Z dodatkowych atrakcji - podczas bisów na telebimach pojawił się obraz z jednej z kamer, a na niej chłopak z transparentem "I have a ring in my pocket. We brought our families. If you play never say goodbye I'll ask her to marry me!" Wyobraźcie sobie, że Jon Bon Jovi zmienił setlistę i zagrał akustycznie właśnie tę piosenkę, podczas gdy kamera pokazywała, jak chłopak klęka, dziewczyna przyjmuje oświadczyny a Jon cieszy się i macha do nich, a potem gratuluje :) następnie na sam koniec spełnił marzenie większości fanów (a na pewno wszystkich fanek) i zagrali najpiękniejszą na świecie balladę Always. Wtedy na scenę polecały staniki :)


Znalazłem na youtube kilka filmików z koncertu, a dalej wrzucę parę naszych :)




fot.trojmiasto.gazeta.pl
Oto kilka własnoręcznie nakręconych filmików - jakość średnia, długość średnia ale emocje są!

Słyszycie, jak się drzemy? Have a nice day!!!


Livin on a prayer! Publiczność w zasadzie sama mogła to zaśpiewać :) widzicie koszulkę Jona?



To na tyle wrażeń z koncertu! Mógłbym się jeszcze naprawdę dłuuuuuuuuuuuuuuuugo rozpisywać o tym, jak było cudownie :)


Nadszedł jednak czas na powrót do hotelu i przygotowania do podróży powrotnej.
Nocowaliśmy niby w najtańszym miejscu, jakie udało nam się znaleźć - ale byliśmy bardzo zaskoczeni, jak sympatycznie się okazało tam być :)


Był to ośrodek sportowy "Gdańska Szkoła Floretu", mieliśmy widok na ogromną salę treningową.


Nazajutrz (wczoraj) rano przed pociągiem mieliśmy jeszcze chwilę czasu - przeszliśmy się chwilkę po Gdańsku. Jakie to miasto jest ładne! :3



Dla ochłody pobuszowałem w trawie :)


Na peronie było ekscytująco - wspominaliśmy sobie koncert, podśpiewywaliśmy i wypatrywaliśmy innych fanów Bon Jovi, których nie brakowało - wszędzie było widać koszulki zespołu.


Po drodze mijaliśmy zamek krzyżacki w Malborku.


W Warszawie śmierdziało, ale za to zrobiłem sobie zdjęcie ze Stadionem Narodowym. Na pewno nie jest tak fajny jak ten w Gdańsku ;)


Było mi strasznie gorąco! Wspólnie wypiliśmy koło 4 litrów wody...


Wróciłem po pierwszej w nocy bardzo zmęczony ale jeszcze bardziej szczęśliwy! Wrażenia z koncertu będą mi towarzyszyć jeszcze długo!

Taki ze mnie pies podróżnik :)